Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 kwietnia 2008

Ogien olimpijski w Canberze...





...byl przenoszony ulicami miasta 24 kwietnia. Z powodu przypuszczen, ze moga byc protesty (podobnie jak w innych miastach na swiecie) wladze australijskie bardzo wzmocnily ochrone. Ustawiono kilometry plotow odgradzajace jezdnie ulic, ktorymi biegacze niesli olimpijski plomien (torch), sztafeta miala obstawe policji jak rowniez chinskich przedstawicieli w dresach, ktorzy czuwali nad tym, by ogien bron Boze nie zgasl! Kosztowalo to panstwo przeszlo 2 miliony dolarow, zaangazowano wielu ludzi, by wszystko odbylo sie bez zaklocen. I wlasciwie tak bylo, ale bylam swiadkiem roznych ciekawych scenek. Mialam akurat dzien wolny, wiec wybralam sie obserwowac to zdarzenie, zrobilam troche zdjec. Przede wszystkim juz po wyjsciu z domu widze na glownej ulicy Canberry (Northbourne Avenue) sporo mlodziezy chinskiej z ogromnymi flagami, po prostu az czerwono zrobilo sie w miescie, zupelnie jak kiedys w Polsce na pochodach pierwszomajowych;-) Podobno przyjechalo 50 autokarow studentow z Melbourne, wszyscy uzbrojeni we flagi, ubrani w jednakowe biale koszulki z napisami na plecach ONE WORLD, ONE DREAM, ktore widac jest haslem nadchodzacej olimpiady w Pekinie. Ale ich zachowania nie byly juz takie przyjazne, swoimi flagami zaslaniali wszystko, a szczegolnie ustawiali sie przed ludzmi trzymajacymi flagi tybetanskie, najczesciej formatu A4, nieduze, naklejone na tekturki. Zwolennicy wolnego Tybetu gineli w tym tlumie Chinczykow, nie mieli szans. Rowniez okrzyki FREE TIBET! ginely w piesniach, jakie spiewali studenci, baaaaardzo to byly zorganizowane grupy. Kiedy komus upadla tekturka z flaga Tybetu studenci natychmiast przygnietli ja butami i jeden drugiemu przesuwal podeszwa solidarnie, zadowoleni chyba, ze... zrobili cos dla swego kraju. Oczywiscie ciagle na plecach mieli dumne haslo JEDEN SWIAT, JEDNO MARZENIE, ale ich zachowanie bylo jakby nie calkiem... kompatybilne z tym pieknym napisem. Widzialam, jak latwo rozruszac tlum, wystarczylo ze przejezdzal samochod osobowy z wystawiona przez okno chinska flaga, kierowca naciskal na klakson, a tlum juz wiwatowal, krzyczal i cieszyl sie jakby nie wiem co sie stalo. Wielu mlodych ludzi dyskutowalo z "miejscowymi" (zreszta nielicznymi) z wielkim zaangazowaniem, dochodzilo do utarczek slownych. Poczatkowo jak zobaczylam te tlumy chinskich studentow to myslalam, ze wyszli na ulice bo musieli, tak jak kiedys w Polsce chodzilo sie na pochody z musu. Tu tez pewnie zagrozone mieliby stypendium albo w ogole pobyt w Australii, ale pozniej przekonalam sie, ze oni to robili rzeczywiscie chetnie i chyba z przekonaniem choc widac bylo wyraznie, ze sa zapladniani przez propagande rzadu swego kraju. Ciekawe to byly obserwacje... Ale zeby byc sprawiedliwym, to rowniez obroncy Tybetu byli sterowani, w grupie obok ktorej stalam byl facet, ktory poddawal hasla do skandowania i robil to az do zachrypniecia, a potem jak sie rozchodzili to dziekowal ludziom za przybycie. Tak to jest... Jak to mowil moj dziadek: polityka to brudna sprawa... Za to potem widzialam wiele mlodych par, ktore objete spacerowaly po slonecznej Canberze, cieszac sie zyciem i darmowa... wycieczka.
A ja patrzac na studentow chinskich owinietych w narodowe flagi pomyslalam, o paradoksie, jak bardzo przypominaja mnichow buddyjskich ubranych w swe dlugie, pomaranczowe suknie... Jeden swiat, jedno marzenie... Spojrzcie tylko na zdjecie przedstawiajace lekko zmarzniete (od wiatru) postacie, czyz nie wygladaja podobnie do mnichow?
Podziwialam tez zaradnosc kogos, kto nakleil swe haslo na odwrocie plakatu niedawnej kampanii wyborczej w Australii. Ciekawe tylko, czy przedstawiona na zdjeciu kandydatka do parlamentu zgodzilaby sie z trescia hasla umieszczonego na odwrotnej stronie? Jakby przypadkiem stala sie twarza nowej kampanii na rzecz obrony Tybetanczykow...

Brak komentarzy: